czwartek, 4 października 2012

18.) królik do zadań specjalnych

Dziecko po chorobie jest okropne.
Chciałoby na dwór i nie rozumie dlaczego nie wychodzi. Szczególnie to małe.

Przyzwyczailiśmy Małą Kosmitkę do kilku godzin na świeżym powietrzu dziennie
a teraz musi siedzieć w domu. Tragedia nie do opisania. Ale i okazja do pokazania "kto tu rządzi".

Krzyki i wrzaski od rana. Intensywne wpatrywanie się w okno.
I oczywiście obraza majestatu, że te zabiegi nic nie dają.

Wszelkiego rodzaju zabawy, bajki (czytane i oglądane) przestają działać.
Na szczęście jest jeszcze Carmelek - królik do zadań specjalnych.
Nasza uszata Mela jest jak "super niania" i "oddział komandosów" w jednym.

Pozwala Małej Kosmitce robić z sobą wszystko ale równocześnie pilnuje, żeby mała nie zrobiła sobie krzywdy. Wczoraj dzieciak taranem przetoczył się przez Carmelka.

Oczywiście dzieciak poruszał się na czterech...
ale i tak królik został najpierw przeciągnięty przez pół pokoju a potem rozdeptany
...nic sobie z tego długoucha nie zrobiła...

Bo sprawcą była Mała Kosmitka...
gdyby któreś z nas (tych większych) chociaż delikatnie potrąciło to zemsta byłaby straszna
(a mści się skubana za najmniejsze nie dopatrzenie
-np. brak ciasteczka na podwieczorek albo zakaz włażenia na stół i samoobsługi)

Co to ja pisałam?...

Właśnie. Dzieciak przetoczył się po króliku i skierował do kuchni...
Carmelek tylko się otrzepała po tych strasznych doświadczeniach i dopadła do Małej Kosmitki.

Krzyk dziecka.
Tupanie niezadowolonego królika.
Ogólne kongo.
O co?

Bo królik wie, że mała do kuchni nie może włazić (ale i tak próbuje)
więc Mela (jak zwykle) łapie dzieciaka za rękawek (lub nogawkę-zależy do czego dopadnie)
i ciągnie z powrotem do pokoju.

Dzięki temu wiem, że spokojnie mogę coś w tej kuchni robić
 a dzieciak nie zapałęta mi się nagle pod nogami.

No a królik...
cóż już przed przeziębieniem Małej musieliśmy zabierać długouchą na spacery.

A teraz, jak jest chłodno to i miejsce w karecie się znajdzie:

.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz