sobota, 12 marca 2016

rachunek sumienia

Kiedy na pierwszym miejscu jest dobro dziecka, nie zostaje wiele czasu by o siebie zadbać. U mnie też tak było...i pokarało mnie jak cholera.

Dziś ludzie nie poznają mnie na ulicy, pytają czy było warto?
Cóż to co teraz widzę w lustrze kosztowało mnie bardzo dużo...sama kilka razy zadałam sobie pytanie czy było warto?
Może nie wyglądałam ciekawie ale zdrowie miałam dość dobre. Tylko jak długo by to jeszcze trwało? Miesiąc? Rok? W końcu coś zaczęłoby szwankować i co wtedy?

Moją przemianę przypłaciłam problemami z kolanem, wrzodami, operacją. Więc właśnie, czy aby na pewno było warto?
Chwila...jest dodatkowy plus pobytu w szpitalu [poza taką błahostką, że uratowali mi życie] to przymusowy odwyk...od 21.stycznia nie palę!!! Owszem jeszcze mnie nosi, jeszcze są momenty w których zabiłabym za jednego papierosa...ale się trzymam.

Jakby nie patrzeć jest mnie 1/3 mniej...a w związku z tym konieczność wymiany garderoby...czyli dodatkowy wydatek. Przy wydatkach na terapię...czy było warto?

Ile razy nie zadawałabym sobie tego pytania, za każdym razem odpowiedź jest taka sam: nawet znając konsekwencje, wiedząc, że mogło się skończyć bardzo źle...tak było warto...i dziś zrobiłabym dokładnie to samo co pół roku temu. Co? Podjęłabym to wyzwanie...nawet z tą wiedzą, którą mam teraz.

Ani razu nie ogarnęły mnie wątpliwości, zwłaszcza wiedząc, że mam pełne wsparcie i pomoc Daniela. Nie wiem jak on ze mną wytrzymuje ;) Może stara się załatwić sobie miejsce tam u góry...no wiecie: święty za życia :p

Z której strony by nie spojrzeć, przemiana mi się udała:


TAK BYŁO WARTO !!! 
I BEZ WZGLĘDU NA WSZYSTKIE KONSEKWENCJE, ZROBIŁABYM TO JESZCZE RAZ :)

zdjęcia pochodzą z z naszych prywatnych zbiorów bądź mają podane źródło,
wykorzystanie ich w jakimkolwiek celu będę uznawała za kradzież,
nie wyrażam zgody na kopiowanie, zapisywanie czy wykorzystanie zdjęć, czy tekstu w jakimkolwiek celu,
zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych [Dz.U.1997nr133poz.883] oraz ustawą o ochronie własności intelektualnej [Dz.U.1994nr24poz.83].

niedziela, 6 marca 2016

diabelski PR

Co tu wiele mówić...nie było mnie bo niewiele brakowało a już więcej bym się nie pojawiła.
Krótko po weselisku musiałam udać się do szpitala. Niby niegroźny zabieg. Ok. Niby nic strasznego. Okazało się jednak, że było troszkę niebezpiecznie znaczy ciśnienie takie, że normalnie podejrzewaliby zawał czy cóś.

Byłam pod doskonałą opieką, więc wróciłam do domu, powiedzmy o własnych siłach. Co 2 tygodnie na przeglądzie w szpitalu i doszłam do siebie.

No ale wiadomo, u nas nie może być tylko jedna sprawa na raz...oczywiście koniec roku więc szarpanie się z orzeczeniem małej. No a jak załatwiłam wszystko co chciałam...ale nerwy, kawa i fajki zrobiły swoje.

Pod koniec stycznia coś we mnie zastrajkowało. Ból jak cholera. Kiedy rodzice zobaczyli, że aż ryczę z bólu - byli przerażeni...ja rycząca...ja, która sama oczyszczałam sobie ranę z listków i gałązek...ja, która byłam szyta zanim zadziałało znieczulenie [a wcześniej wyciągali mi z rany piękne kawałki szkła]...ja, która do porodu jechałam jak na wycieczkę [a też było blisko drugiej strony]...

No nic. Telefon, wizyta pogotowia...i gówno zrobili...drugi telefon do mojej przychodni... Moja wspaniała pani doktor postawiła na nogi nie tylko przychodnię, nasz szpital ale i ten, w którym miałam poprzedni zabieg.

Oczywiście u nas usłyszałam 5 różnych diagnoz...ale upomniała się o mnie moja pani chirurg. To se pojechałam karetką...dranie nawet na chwilę nie chcieli włączyć sygnału...równie dobrze mogłam pojechać pociągiem :/

Na chirurgii okazało się, że niewiele brakowało a nie mieliby kogo kroić...znaczy inni chętni pewnie by się znaleźli... Jak widać, zdążyli. Wiadomo złego diabli nie wezmą - za dobry PR im tu robię ;)

Przetrzymali mnie całe 15 dni !!!! Przykuta do łóżka przez kroplówki! Na przymusowym odwyku! Ludzie, no w mordę jeża - BEZ FAJEK! Cholera jasna! Nie wiem ile jeszcze wytrzymam...ciągnie mnie jak nie powiem co...ale się trzymam...od 21.01 nie wypaliłam nawet pół fajki.

Oczywiście to, że jestem w domu wcale nie oznacza, że już wszystko jest dobrze. Cały czas nie opuszcza mnie kolega ''dren'' [taka wredna rura, która sterczy pod żebrami i przeszkadza przy każdym ruchu...choć chirurdzy twierdzą, że bez tego to by mnie nie było]. Zobaczymy kiedy się go pozbędę - oby jak najszybciej. Początkowo miałam 6 sztuk tego diabelstwa.

Największy minus? Już zaczynałam fajnie wyglądać, Już miałam nadzieję, na bikini...ale niestety - nie było czasu, pocięli mnie potężnie i zaszyli jak Frankensteina...bikini odpada...muszę wymyślić coś innego, żeby Daniel był zazdrosny.

Właśnie, Daniel... Mój dzielny mężczyzna został rzucony na głęboką wodę, dosłownie. Właśnie skończył zmianę jak zadzwoniłam, że jestem w szpitalu. Przyjechał w ostatniej chwili, żeby zobaczyć jak wsiadam do karetki...i został sam z dzieckiem, które nie rozumiało co się dzieje. Nie wiedziałam jak mała zareaguje - rano matka była w domu a jak dzieciak wrócił z przedszkola to już mnie nie było... Przyjechała kilka razy do szpitala ale nie podobało się jej. Nawet przywiozła mi swoje dzieła, które wykonała na zajęciach z plastyki z Gosią i panią Gosią :D

Za to Daniel był co drugi dzień. Mój bohater, nie dość, że zajął się domem, dzieckiem, ciocią i psami jak mnie nie było to jeszcze po moim powrocie [takie na wpółżywe zwłoki na wersalce] skakał nade mną. Dopiero teraz powoli odpuszcza i pozwala mi coś więcej zrobić. Przestraszył się, miał przedsmak tego co by było gdyby...gdybym została w naszym szpitalu na tą pieprzoną dobową obserwację...albo gdyby ci z pogotowia dali coś co uśmierzyłoby ból...

Wychodzi na to, że jednak by sobie poradził...chociaż nie mam zamiaru dać mu pola do popisu...
Na górę się nie nadaję, na dole już kilka razy mnie nie chcieli...złego diabli nie biorą..za dobry RP im tu robię :p
.