niedziela, 13 listopada 2016

krew na rękach

Wiadomo, że dzieci szaleją. Wiadomo, że wypadki chodzą po ludziach...tych małych częściej. Nas też to nie ominęło.

Parę tygodni temu [dokładnie 25.10 - wtorek] był taki fajny wieczór. Miły, przyjemny, rodzinny. Wszyscy w świetnych nastrojach. A jak się skończył? W szpitalu.

Oglądaliśmy coś w telewizji...już nawet nie potrafię powiedzieć czy to był film, kabaret czy cokolwiek innego. Wika trochę oglądała z nami a trochę bawiła się u siebie. No, normalnie jak to dzieciak, energia ją roznosiła, nie mogła usiedzieć na miejscu. I tak sobie wywaliła jakieś zabawki przy wtórze śmiechów, przyszła do nas, śmignęła czekoladki i poszła znów do siebie.

Nagle straszny rumor, krzyk i płacz. Wpadliśmy do jej pokoju...a Wika siedzi na podłodze i trzyma się za oczko. Przez palce cieknie jej krew.

Miliard najgorszych myśli w ułamku sekundy. Zabieramy ją z pokoju, na korytarzu jest lepsze światło. Rozcięty łuk brwiowy...i to nie byle jak. Nad całym okiem olbrzymia rana. Daniel przerażony krzyczy, mała w szoku stoi cichutko. Szybko przykładam jej gazik do oka, Danielowi każę trzymać - nie dość, że ma się czym zająć to zaczyna trzeźwo myśleć. Ręce mi się trzęsą. Szybko szukam jakiegoś plastra żeby ten gazik przykleić. Kluczyki, książeczka małej. Muszę się ogarnąć. Mam ją zawieść do szpitala. Przejebane.

Nie obchodziły mnie przepisy. Moje dziecko potrzebowało natychmiastowej pomocy. A jak wygląda natychmiastowa pomoc w polskiej służbie zdrowia?

W naszym szpitalu ani chirurgia ani oddział dziecięcy nie zajmuje się ani szyciem, ani nastawianiem, gipsowaniem...niczym. Chirurg z chęcią by się podjął ratowania Wiktorii...ale dzięki władzom szpitala, braku anestezjologa dziecięcego [a co za tym idzie - jakichkolwiek wytycznych co do znieczulenia u dzieci] ostatecznie rozkłada ręce. NIC NIE MOŻE ZROBIĆ, BO WŁADZE SZPITALA NIE ZATRUDNIAJĄ ANESTEZJOLOGA!!!!!!!!!!!

Pielęgniarka każe nam jechać do Gdańska. Paranoja jakaś. Zgodnie z prawdą mówię, że nie wiem, gdzie znajduje się szpital do którego nas odsyłają. Na szczęście kobieta widząc w jakim jestem stanie i w trybie natychmiastowym załatwia karetkę. Daniel miał jechać z nami ale brak miejsca. Leci do domu, załatwia sobie przyjazd z moim tatą. Przy okazji przywozi parę drobiazgów.

U nas pod szpitalem [na płatnym parkingu] zostaje nasze auto. Byłam w takim stresie, że oddała Danielowi kluczyki bez papierów! Na szczęście tata przyjechał swoim.

Przyjmują nas w Gdańsku. Dostajemy jedną z magicznych opasek ŻÓŁTĄ - PRZYJĘCIE W TRYBIE PILNYM...W CIĄGU 60 MINUT !!! Przyjmują nas w 59 minucie. No qrwa, zmieścili się na styk. Mała dostaje jakiś syrop, taki ''głupi jaś''. Czekamy kolejną godzinę w sali obserwacyjnej, aż to coś zacznie działać. Niby miała zasnąć, niby miała nic nie czuć. A taki chuj - no wybaczcie ale łagodniejszego określenia nie znajduję.

Wypadek około 17.40, w naszym szpitalu jakieś 5-7 minut później, w Gdańsku godzina przyjęcia 18.52 [w tym papierologia jakieś 20-25 minut] kiedy trafiamy na korytarz na oddziale jest około 19.00...tryb pilny - do 60 minut. Do chwili jak zabrali się za szycie, rana zdążyła potężnie spuchnąć. TRZY I PÓŁ godziny od wypadku!!!

Razem z nami na tym nieszczęsnym korytarzu czeka małżeństwo z trzymiesięczną dziewczynką, która spadła z wersalki w trakcie przewijania [zielona opaska - do dwóch godzin] i dziewczynka z sąsiedztwa ze skręconą kostką [niebieska opaska - do czterech godzin oczekiwania]. Jak ktoś nie wierzy, że tyle można czekać to proszę:
http://www.dziennikbaltycki.pl/artykul/8013670,zakonczyla-sie-modernizacja-sor-w-szpitalu-im-m-kopernika-w-gdansku-zdjecia,id,t.html
http://dzieci.pl/kat,1024253,page,2,title,Szpitalny-oddzial-ratunkowy-co-oznaczaja-kolory-opasek,wid,17273592,wiadomosc.html

Przez cały czas Wika była bardzo dzielna. Nie powiem, szok zrobił swoje. Nie płakała, tylko trochę marudziła...może jakby się rozryczała, zrobiła aferę, może wtedy ktoś by się zainteresował nami wcześniej SZCZEGÓLNIE, ŻE NA KARCIE INFORMACYJNEJ JAK BYK STOI: OTWARTA RANA GŁOWY - PRAWEGO ŁUKU BRWIOWEGO - DZIECKO Z AUTYZMEM. Czy ktoś się przejął? Oczywiście, że nie bo i po co.

Kiedy wypisywali karty w szpitalach, naszym i tym w Gdańsku, byłam w takim amoku, że jak mnie zapytali o imię i nazwisko to się zacięłam i nie wiedziałam co powiedzieć....ale co do minuty zrelacjonowałam co się działo z Wiktorią, łącznie z jazdą karetką, z wykluczeniem wszystkich objawów wstrząśnienia mózgu.

Kiedy wreszcie łaskawie postanowili ją zszyć, przyszło dwóch ratowników do pomocy. Uprzedziłam, że u nas zwykłe pobranie krwi wymaga sporej obstawy, więc jeden z nich trzymał głowę, drugi tułów a Daniel nogi. Ja stałam przy głowie Wiktorii i starałam się ją uspokoić...Nie powiem, ten ratownik co trzymał ręce i tułów bardzo szybko uwierzył, że jednak był potrzebny - obiła mu żebra.

Założyli mojej dzielnej dziewczynce SIEDEM szwów!!! I odesłali znów do pokoju obserwacji. Mała dochodzi do siebie. Mijają kolejne godziny.

O północy nas wypuszczają. Mój biedny tata robi drugi kurs tam i z powrotem [jak tylko dowiedział się o co chodzi, przełożył swoje interesy i przywiózł Daniela, wrócił do dmou załatwić sprawy i czekał na telefon]. Tym razem jest z nim Jacek, który nie może przeżyć tego co się stało i jak długo czekaliśmy na pomoc. Całą drogę powrotną trzyma Wiktorię za rękę...chociaż dziecko zasypia w ciągu pierwszych minut jazdy, Jacek co chwila sprawdza, czy małej jest wygodnie, jak się czuje...czy śpi spokojnie.

Niby ta nasza służba zdrowia tak poszła do przodu, tak się wszystko polepszyło...ale jak młodego szyli ponad 20 lat temu [też łuk brwiowy - widać kto Wiktorię do chrztu trzymał, już nie tylko oboje tworzą muzykę dopiero jak się ściemni, ale i zaliczyli podobne obrażenia], to go zszyli w ciągu 5 minut od wypadku - on miał malutką bliznę - Wiktoria będzie miała potężną.

Kiedy wreszcie jesteśmy w domu, emocje zaczynają powoli zaczynają ze mnie schodzić. Tak dopiero teraz, po ponad dziewięciu godzinach, mogę powiedzieć, że zaczynam się uspokajać. Mała śpi spokojnie w swoim łóżku. Teraz Daniel jest tym spokojnym, to on stara się doprowadzić mnie do jako-tako normalnego stanu. Znów z nerwów trzęsą mi się ręce. Wiem, że siedząc w domu się nie uspokoję.

Daniel zostaje w domu, więc Wiktoria ma najlepszą opiekę. Ja zabieram Rokę i idę po samochód. Po drodze dopada mnie głupawka. Tego dnia miałam wysłać do koleżanki paczkę. Ta paczka cały czas jest w aucie. Miałam jechać przed południem i pierwotnie chciałam sobie ułatwić sprawę i położyłam ją na przednim siedzeniu. Z racji korków, odpuściłam. Postanowiłam wieczorem zrobić Wiktorii wycieczkę do paczkomatu i przełożyłam pakunek do bagażnika... Ale i tak dopadła mnie głupawka: oczami wyobraźni zobaczyłam moją renówkę rozprutą przez antyterrorystów...Samochód porzucony na szpitalnym parkingu z wielką, czarną paką w środku... Szłam i się śmiała jak głupi do sera, aż Roka patrzyła na mnie podejrzliwie.
Autko stoi. Całe, nie rozprute...jednak nikt nie wezwał antyterrorystów. Przekładam moją ''bombę'' na przednie siedzenie, Roka pakuje się do bagażnika i jedziemy wysłać te wielce niebezpieczne dziecięce bluzki i pierdółki dla koleżanki.
Jadę trochę naokoło. Jednak Jacek miał rację - to miejsce za kierownicą działa cuda na zszargane nerwy.

 

Dopiero jak przyjechałam, zdałam sobie sprawę, że przez ten cały czas miałam ręce, bluzkę i spodnie we krwi mojego dziecka. Dopiero wtedy to do mnie dotarło i po powrocie, jak tylko zajrzałam do pokoju Wiktorii, upewniłam się, że nadal spokojnie śpi, dopiero wtedy pomyślałam, jak wyglądam i że czas najwyższy się umyć. Przez myśl przelatuje mi, czy dam radę tą krew domyć

Po dziewięciu dniach idziemy na zdjęcie szwów. Mała znów dzielna. Rana ładnie się zamknęła. Blizna potężna. Teraz już będzie z górki, chociaż suma sumarum, dziecko spędziło dwa tygodnie w domu. Trochę bałam się ją posłać do przedszkola, bo zdejmowała opatrunek. Jednak w domu miałam nad nią pełną kontrolę.


Teraz trzeba zadbać, o to żeby ta blizna była jak najmniejsza. Na szczęście trafiłam na bardzo fajną panią w aptece, która poleciła mi odpowiednią maść. Nie powiem, drogą jak diabli ale na zdrowiu dziecka nie oszczędzałam, nie oszczędzam i niedgy nie będę oszczędzać [żeby nikt nie mówił, że pani mnie naciągnęła, ona poleciła mi trzy różne, zaznaczając ile każda z nich kosztuje i po jakim czasie będzie efekt].

Od kilku dni obywamy się bez opatrunku, tylko prewencyjne przemywanie blizny. Na maść jeszcze kilka dni trzeba poczekać, ale jakby nie było już jest w domowej apteczce. Wika cały czas dzielnie wszystko znosi, stara się nie dotykać blizny, choć z doświadczenia wiem, że jak się goi to swędzi niemiłosiernie.

Mam nadzieję, że nigdy więcej nie będzie nam dane przeżywać czegoś takiego. Nikomu z rodziców, nie życzę takich ''atrakcji''.

A tamten feralny wieczór zaczął się tak radośnie i przyjemnie.

zdjęcia pochodzą z z naszych prywatnych zbiorów,
wykorzystanie ich w jakimkolwiek celu będę uznawała za kradzież,
nie wyrażam zgody na kopiowanie, zapisywanie czy wykorzystanie zdjęć, czy tekstu w jakimkolwiek celu,
zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych [Dz.U.1997nr133poz.883] oraz ustawą o ochronie własności intelektualnej [Dz.U.1994nr24poz.83].