środa, 4 lutego 2015

krwary koszmarny dzień przed sylwestrem

Właśnie tak można opisać to co stało się udziałem naszej małej dziewczynki 30.12.2014. Poszła pobawić się, pobiegać w ogrodzie a kiedy wróciła...krwawe ślady. Wszędzie pełno krwi....totalna rzeźnia...

Daniel kazał jej się położyć bo chciał obejrzeć nóżkę...nie widział tego co jak, więc kiedy spanikowałam i w trybie natychmiastowym umówiłam ją na zabieg-popukał się w czoło, że jestem przewrażliwiona.

Lekarz kazał natychmiast przyjeżdżać...a tu mróz i samochód nie chce odpalić...zbliża się 19.00, telefon od lekarza gdzie jesteśmy.
Udało się odpalić, moja mama wstrząśnięta, mała wyje z bólu i strachu, ja roztrzęsiona zapomniałam jej dokumentów-trzeba wracać-na szczęście tylko od krzyżówki.

U lekarza pełna mobilizacja. Mała na stół, jej porażający krzyk i wycie z bólu kiedy doktor chciał podnieść nóżkę.
Chociaż cały czas ją trzymam, wszystko dzieje się jakby obok mnie. Mnie tam nie ma, nie dotyczy. Jakim cudem moje biedactwo tak się poharatało?

Lekarz jest bezbłędny, szybka decyzja, potężne znieczulenie...i 7 szwów na tym biednym, małym paluszku. Lekarza pociesza, że miała szczęście bo rana jest głęboka, jak od szkła. Co prawda palec prawie przecięty w pół ale dobrze, że nie poszło po mięśniach i ścięgnach.

Przy 5 szwie do gabinetu wchodzi moja mama-nie wytrzymała widoku-wyszła. Ja zostaję do końca. Jeszcze tylko zastrzyk z antybiotykiem i mała się wybudza bo znieczulenie podziałało prawie jak narkoza.

Specjalny opatrunek i umawiamy się na następny dzień na kolejną dawkę antybiotyku.

Czas zdjęć moja dziewczynkę ze stołu. Jakoś daje sobie radę z chodzeniem chociaż jeszcze jest mocno oszołomiona. Idziemy do auta i do domu. Malutka od razu idzie do siebie, znieczulenie całkowicie ją otępia. Zasypia ale jeszcze żali się przez sen.

Przez następne 2 tygodnie nie możemy wypuszczać jej na dwór na dłużej niż 5 minut. Jeszcze jedna dawka leków.
Moja biedna malutka Roka. Moja malutka sunia. Jak psiak, który uwielbia szaleć w ogrodzie ma wytrzymać tyle czasu w domu? Żadnych spacerów, żadnego biegania...i ten nieszczęsny opatrunek.

Ależ ona była nieszczęśliwa, ale i bardzo dzielna.

Nasz pan doktor Malec, wspaniały człowiek i weterynarz z pasją...
Jako jedyny podjął się leczenia Milki kiedy przejechał ją samochód, podjął się leczenia Lucky kiedy nikt inny pewnie nie dawałby jej szans, leczył szalone króliki: Carmen, Indiego i Sydney'a...a teraz znów uratował nam naszą małą dziewczynkę.

Nie ma lepszego weterynarza niż Pan
Dziękujemy za wszystko co Pan robi dla naszych zwierzaków :)
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz