W naszej okolicy na dzień dziecka mieli otworzyć ''Gród Żywej Historii''. Zapowiadało się super. Mała, zarażona przez nas uwielbia takie atrakcje. Namówiliśmy babcię i pojechaliśmy [przygotowani również finansowo] na szaleństwo w każdej możliwej postaci.
Trochę się zawiodłam. Kilkadziesiąt metrów kwadratowych otoczonych drewnianymi balami, rów dookoła, a w środku? Praktycznie nic. Jedyny plus, że w dniu otwarcia wstęp darmowy, bo normalnie 30zł za łeb!!! Sporo.
Strzelanie z łuku, kółeczko na koniu [a kolejka na pół dnia], jedzenie, no był i pokaz: gość ubrał się w zbroję i kilka minut powalczył z takim bez zbroi.
Zabrakło atrakcji dla młodszych dzieci, których było bardzo dużo. Organizatorzy przewidzieli większość atrakcji dla nastolatków a tych niestety brakowało.
Ale ok. Byliśmy, mała ma zdjęcie w mieczem i w dybach. Gród zaliczony.
Z drugiej jednak strony było coś, co zachwyciło małą,
przyjechali władcy szos...mało tego jeden z nich pozwolił małej dosiąść swojego rumaka:
Przez chwilę zastanawialiśmy się, czy Wiki wróci autem czy motorem [bo właściciel był tak miły, że zaproponował odwieść małą jeśli ta nie będzie chciała ''odkleić się'' od maszyny]
A później pojechaliśmy po namiot [szumnie zwany pawilonem ogrodowym] a ostatecznie kupiliśmy małej rolki i wróciliśmy do naszego ogródka gdzie właśnie stanął prywatny plac zabaw Wiktorii.
Sądząc po uśmiechu i zmęczeniu, miała udany dzień dziecka :)